Wiadomość od Andrzeja Pisarskiego , Kl. 11b , rocznik maturalny 1957, 07.01.2008
Wątpliwości budzi sam tytuł „Od Odrowąża do Słowaka”. O którego „Odrowąża” tu chodzi? Były dwa, stary przed wojna i nowy po wojnie, wyraźnie różniące się od siebie i poza nazwą nie mające wiele wspólnego, wbrew temu co sugeruje sie w Księdze Jubileuszowej. To tego tematu jeszcze wrócę innym razem.
Mam również wątpliwości co do pierwszych zdań. Czy o rzeczywiscie o szkole i profesorach napisano wszystko? Przecież po to zbieramy informacje, aby to co w Księdze przemilczano, np. cały okres TPD, uzupełnić udokumentowanymi faktami, a jeżeli nie znajdziemy dokumentów, to naszymi wspomnieniami.
Należałoby zacząć od historii samego budynku. Dlaczego go wybudowano i jak był wyposażony? Co działo sie w szkole zanim nastało TPD? Dopiero potem możemy wspominać co z tamtych czasów przetrwało (Archeologia budynku).
Czyje wspomnienia zostały w tym brudnopisie opisane? To musiał ktoś być z mojej klasy, bo klasa XI b jest wymieniona, a Polikarpa pamiętam, choć nie mieliśmy z nim regularnych lekcji. Wiem, że nie miał z nami łatwego życia na przerwach, kiedy miał pilnować porządku.
Nie przypominam sobie natomiast, abyśmy w naszej klasie oglądali filmy. Kiedy udało nam się nieoficjalnie wejść do tych tajemniczych pomieszczeń w naszej klasie to były tam tylko stare meble i zdekompletowane rzutniki, natomiast nie znaleźliśmy kompletnych i sprawnych aparatów do wyświetlania filmów, ani taśm filmowych. Może nie szukaliśmy zbyt dokładnie? W którym roku oglądaliście te filmy?
Jeżeli chodzi o aulę to mieliśmy w niej lekcje śpiewu i zebrania (chyba ZMP), a czasem jakieś oficjalne imprezy (zabawy np. studniówka, rozdawanie dyplomów i in.).
A teraz co do tajemniczych szafek w auli, to z informacji od osób godnych zaufania, którzy chodzili do Eichendorffschule, dowiedziałem się, że w owych szafkach było kompletne wyposażenie orkiestry symfonicznej i zapewne też nuty, o których piszesz. Niestety, instrumenty nie przetrwały wojny.
Sprawę katechety z Antonika da się pewnie wyjaśnić w kościele. Można po prostu pójść i zapytać.
Kto jest autorem listu do Prof. Paprockiego?
Ja też zwróciłem uwagę na to niefortunne sformułowanie (pochodził „..z rodziny śląskiej, ale czuł się Polakiem”). Sugeruje ono, że Ślązak w zasadzie nie może czuć się Polakiem, a Dubiel to jedynie wyjątek. Narodowość to właśnie kwestia indywidualnego odczucia wynikająca z tradycji rodzinnej i wychowania, czasem kwestia wyboru. Ze względów historycznych nie było to u nas łatwe. Na Górnym Śląsku od wieków były trzy orientacje: polska, niemiecka i śląska. Wyraźnie było to widać w czasie powstań śląskich i plebicytu. Zarówno strona polska , jak i niemiecka ignorowały silny ruch autonomiczy i zmuszały ludzi do wyboru tylko jednej z dwóch opcji. Ale, to już inny temat. A zatem określenie „Ślązak” w tamtym czasie mógło, ale niekoniecznie znaczyło „Polak”. Zdanie w artykule Prof. Paprockiego ma swój sens, jeżeli zamiast „ale” napiszemy „i”. Nie sądzę, aby człowiek znający historię napisał to celowo. To raczej przeoczenie i za bardzo bym go za to nie atakował. Są natomiast inne sprawy warte wyjaśnienia.
Nie wiem np.o jakim Pawle Dubielu, chlubie Odrowąża, pisze Prof. Paprocki, bo były rożne osoby o tym nazwisku i na pewno nie wszyscy byli powodem do dumy. Czy wiesz o kogo tu chodzi?
Byłoby to bardzo ważne dla analizy artykułu, a zwłaszcza oceny nieprzyjemnych ataków na Liceum TPD.
Dlaczego w spisie grona nauczycielskiego nie ma Waszej wychowawczyni Pani Wołk? Też miło ją wspominamy z lekcji rosyjskiego. Musiała być przecież pracownikiem etatowym.
Wybryków tzw. chuligańskich było w naszym czasie sporo. ...
Dziekuję za przesłane zdjęcie. Nie wiedzialem, że takowe istnieje. Musiało byc zrobione po 1956 roku, bo wtedy wydzielono harcerstwo z ZMP pod nazwą OHP (w roku 1950 wcielono ZHP do ZMP).
Drogi Kolego!
Zamiar uzupełnienia „Księgi Jubileuszowej” naszej starej „budy” jest moim zdaniem pomysłem ze wszech miar godnym poparcia. Zwłaszcza jeżeli chodzi o lata 1950– 1960, które potraktowano w tej księdze wyjątkowo po macoszemu. Dość szczegółowe, mniej lub bardziej ważne, informacje (konferencje szkolne, wycieczki np. do Doliny Szwajcarskiej, spowiedź uczniów, dzień wolny z okazji imienin dyrektora szkoły itp.) urywają sie w roku 1950/1951, a następne, już coraz bardziej szczegółowe i w końcu lawinowe, dotyczą lat szkolnych od momentu nadania jej imienia J. Słowackiego. Lata pięćdziesiąte potraktowane bardzo ogólnie na stronach 142 – 145 w rozdziale „Z kart historii szkoły lat pięćdziesiątych” bez uwzględnienia poszczególnych lat. Co prawda są listy absolwentów z lat pięćdziesiątych i nie dało się też przemilczeć naszego kolegi Jerzego Buzka (Str. 189), ale poza tym nic godnego uwagi rzekomo się nie działo. Jeżeli wspomina się te lata to raczej w kontekście negatywnym (np. na stronie 164 : „... rozwrzeszczana jedenastolatka...”, czy na stronie 165: ” ..ogłupiano nas na każdym kroku...”) Czy tak było rzeczywiście? Przemilczane lata to okres nasilenia i przesilenia stanilinizmu. Okres trudny dla nauczycieli i uczniów. Pod tym względem nasza szkoła nie była wyjątkiem. Nauczyciele z obowiązku realizowali narzucony przez władze program nauczania i widać było jak się męczyli, starając sie jednak przekazać nam ziarno prawdy. Na szczęści mieliśmy także swoje żródła informacji (rodzice, radio Wolna Europa, Głos Ameryki) i przyjmowaliśmy te oficjalne .prawdy z przymróżeniem oka. Co w nas tkwiło, pokazał niespokojny rok 1956 (przez kraj przechodziła wtedy fala demonstracji antyrządowach i strajków, miały miejsce wypadki węgierskie, do władzy doszedł Gomułka, w którym widziano wielkiego reformatora). Zdarzenia te nie pozostały bez echa w naszej szkole. Pamiętam spontaniczne zdejmowanie lub odwracanie do góry nogami portretów przedstawicieli władzy ludowej, wieszanie krzyży w klasach, próby wprowadzania lekcji religii, wystraszone miny nauczycieli. Utkwiła mi w pamięci dość niecenzuralna uwaga jednego z kolegów na zdanie wypowiedziane przez nauczyciela na lekcji logiki: „Każdy ZMP-owiec jest patriotą Polski Ludowej”. Oficjalne poszukiwnie sprawcy nie dało rezultatu, choć znany był nam wszystkim. Skończyło sie na tym, że każdy z nas musiał podpisać oświadczenie, że nie użył obelżywych słów na lekcji logiki (Istnieje kopia tego dokumetu). Z ogłupiania nic nie wyszło, a raczej wyczuliło nas to na ukrytą propagandę i próby takiej czy innej indoktrynacji. Tak jak w poprzednich latach, działały również w naszych latach (1954 – 1957) szkolne kółka zainteresowań. Wraz z kilkoma innymi kolegami należałem do dość aktywnego kółka chemicznego. Trzech kolegów z tego kółka studiowało i ukończyło potem chemię na Politechnice Śląskiej. W 11 klasie istniało kółko matematyczne, w kórym poza lekcjami mieliśmy możliwość zapoznawania się z elementami matematyki wyższej, czego w tamtym czasie nie przewidywał normalny program szkolny. Były też akademie, obowiązkowe (lista obecności) pochody pierwszomajowe, ale też wspólne wyjścia do teatru, czy filharmonii i wieczornice (czasem groteskowe jak np. pamiętna wieczornica dla uczczenia rocznicy śmierci Lenina połączona z wesołą potańcówką, bo obawiano się, że w przeciwnym razie nikt nie przyjdzie). Były różne organizacje młodzieżowe, świetlica szkolna, biblioteka. Były też wycieczki szkolne z niezapomnianym wychowawcą klasy Porf. Gurgaczem np. w Beskidy. Wydarzeniem niewątpliwie epokowym była w 1956 roku wycieczka w czeskie Tatry i wchodzenie na Tatrzańska Łomnicę. Była to zapewne pierwsza wycieczka zagraniczna w historii szkoły po roku 1945. Dziś nikt pewnie tego zrozumie jakie to było uczucie, kiedy po latach zamkniętych granic można było nareszcie zrobić mały skok za granicę. Nie obyło się też bez tragikomicznego incydentu, w wyniku którego jeden z kolegów o mało nie musiał wracać w skarpetkach do domu. Otóż jeden z niezwykle czujnych celników czeskich zauważył na jego nogach czeskie buty (tzw. pionierki), które nasz kolega kupił sobie w Czechosłowacji i specjalnie tam w nich chodził, aby jako używane nie zwracały uwagi. Dość długo trwały pertraktacje z celnikiem, który w końcu zrezygnował z wyciągania konsekwencji z tego niesamowitego przestępstwa i konfiskaty butów.
Jednym słowem było wszystko, co jest potrzebne do funkcjonowania szkoły. Poziom nauki, zwlaszcza w przedmiotach ścisłych był chyba niezły. Kilku z nas brało udział w II stopniu IV Olimpiady Fizycznej w Gliwicach w roku 1957. Choć nie zajęliśmy dobrych miejsc (ja byłem 14 na 25 uczestników) to jednak świadczy to o tym, że czegoś się na lekcjach fizyku u Prof. Pieczki nauczyliśmy. Przekonaliśmy się o tym później na studiach, kiedy nie mieliśmy problemów z tymi przedmiotami. Ja np. na medycynie w ogóle nie zaglądałem do podręczników z chemii i fizyki i zdałem egzaminy z dobrym i bardzo dobrym wynikiem, a widziałem jakie trudności mieli koledzy z innych szkół. Myślę, że potwierdzą to koledzy studiujący na politechnice. Gorzej było z przedmiotami humanistycznym, zwłaszcza historią (ciąg powstań i rewolucji) oraz językami (brak łaciny!), ale to wina systemu, a nie nauczycieli. O poziomie nauczania niech świadczy też fakt, że tylko trzech kolegów (informacja wymaga sprawdzenia) z naszej klasy (Klasa 11b, rok 1957) nie przystąpiło do egzaminu maturalnego (egzamin zdali w terminie późniejszym), a z 27 kolegów którzy otrzymali świadectwa (zdali wszyscy) tylko 5-ciu nie ukończyło studiów wyższych. Kilku kolegów po studiach pracowało na wyższych uczelniach, zrobiło doktoraty, a kolega Buzek został profesorem wyższej uczelni i zrobił karierę polityczną już w okresie demokracji. Wielu pracowało na wyższych stanowiskach w przemyśle lub administracji. Ci, którzy wyjechali za granicę, nie musieli wstydzić się swojej wiedzy i na ogół dobrze sobie radzili w swoich zawodach. Jeden z naszych kolegów o dużym zacięciu humanistycznym, został współpracownikiem Radia Wolna Europa w Paryżu jeszcze w czasach komuny.
Wbrew obawom, laicyzacja szkoły nie spowodowała żadnych szkód moralnych. Jeden z kolegów został nawet księdzem (jeżeli to może być miarą moralności), jeden rozpoczął, ale przerwał studia teologiczne, a kilku innych nosiło się z tym zamiarem, ale to ukrywało. Nikt z kolegów nie popadał później w konflikt z prawem (jedynie w 9 klasie jeden z kolegów został wydalony ze szkoły z bliżej nam nie znanych przyczyn). Większość założyła rodziny.
Prawdopodobnie wszyscy byli w szkole członkami ZMP, ale członkiem zostawało się automatycznie, jeżeli było się w harcerstwie i nie świadczyło to o rzeczywistym nastawieniu politycznym. Jeden z naszych kolegów do dziś przechowuje pieczątkę Zarządu Szkolnego ZMP. Podbijaliśmy nią czasem oficjalne prośby o sprzedaż trudno dostępnych biletów na pierwsze docierające wtedy do Polski kolorowe film zachodnie. Oczywiście kierownikowi kina trudno było sie oprzeć prośbie tak ważnej organizacji młodzieżowej. Pamiętam, że pierwszym takim filmem była „Przygoda na Morzu Czerwonym”.
Wszyscy pamiętamy też dobrze udział w pracach społecznych m.in. przy budowaniu Parku Kultury w Chorzowie, pomaganie przy wykopkach ziemniaków w PGR.
Nie wiem jak wyglądała współpraca z tak zwanymi organami, zarówno uczniów jak i nauczycieli. Trzeba by tu zaglądnąć do odpowiednich archiwów, ale to pewnie na razie tabu, a zresztą po co jątrzyć. Wielu kolegów wstąpiło później do PZPR- u, ale robili to z oportunizmu, a nie z przekonania. Teraz po kilku kieliszkach na spotkaniach klasowych roztkliwiaja się nad chwilami słabości.
Po ponownej, szybkiej lekturze Księgi Jubileuszowej, mam nieodparte wrażenie, że celowo przemilcza sie okres, kiedy dokonano „noszącej znamiona olbrzymiej perfidii” (Str. 163) zmiany nazwy naszej szkoły na „brzydko pachnącą” (Str. 164) nazwę Liceum TPD. Okres ten przecie nie może mącić mitu wspaniałegoOdrowąża i jeszcze wspanialszego Słowaka. Czas jednak przypomnieć, że w latach pięćdziesiątych w murach dzisiejszego Słowaka też było całkiem niezłe liceum, które w nieporówanie trudniejszych warunkach dobrze przygotowywało nas do studiów i do życia.
Coś na temat tych niewygodnych, przemilczanych lat na pewno znajdzie się w archiwum szkolnym lub w archiwach wojewódzkich. Obawiam się jednak, że niektóre wydarzenia zatajono, albo, być może dokumenty w tajemniczy sposób znikły. Może przynajmniej zostaną utrwalone nasze anegtotyczne wspomnienia z tego kresu.
Mam nadzieję, żę zgłoszą się również inni koledzy z naszej lub innych klas, którzy ewentualnie skorygują moje uwagi i dorzucą nowe. Obawiam się tylko, że stopień skomputeryzowania naszego pokolenia nie jest zbyt wysoki i lepiej byłoby skontaktować sie z nimi listownie. Jeżeli chcesz, to mogę wysłać kopię Twojego listu do kolegów mieszkających w Niemczech.
Jeszcze raz gratuluję wspaniałej inicjatywy.
Załączam serdeczne pozdrowienia.
Proszę również pozdrowić Zbyszka i życzyć mu szybkiego opanowana obsługi nowego komputera.
Andrzej Pisarski
Recklinghausen, Niemcy, 6 stycznia 2008
apisar@versanet.de
P.S. Proszę, jeżeli to możliwe, o podanie paru informacji o sobie (klasa maturalna, aktualne zajęcie).
Andrzej Pisarski 14.04.2008.
Jostesstr.44
45659 Recklinghausen
Niemcy
Witam Cię
Przeglądnąłem właśnie Album elektroniczny ze wspomnieniami szkolnymi sporządzony przez naszego nieco młodszego kolegę Jerzego Kelnera (brat naszego Zbigniewa, maturę zdawał trzy lata po nas). Jest w nim masa materiału
w postaci zdjęć w szkole i na wycieczkach, kopii dzienniczków, wypracowań szkolnych, wspomnień z olimpiad itp., w sumie192 strony albumu plus różne teksty. Zachęciło mnie to, „jako że my nie gęsi..”, do sporządzenia podobnego albumu. Posiadam odpowiedni program. Potrzebna jest mi dokumentacja z naszych czasów, albo w ogóle z okresu TPD. Okres ten pomija się milczeniem, albo przedstawia w negatywny świetle, jako niegodny skonstruowanego, wspaniałego mitu Słowaka (patrz Księga Jubleuszowa z roku 1999 oraz Internet- dyskusja w Naszej- Klasie).
Każdy materiał dotyczący tego okresu może się przydać. Chodzi np. o zdjęcia, albo lepiej negatywy, ze szkoły i prywatne np. z wycieczek, imprez pozaszkolnych (sport, pielgrzymka, lekcja religii), legitymacje albo odznaki szkolne lub organizacyjne (Harcerstwo, ZMP, TPPR i. in.), tarcze szkolne, czapki, zeszyty szkolne, dzienniczki, wspomnienia o nauczycielach, o zmałych kolegach lub szczególnych wydarzeniach w szkole (np. rok 1956- sławne „nie pie....ol” na lekcji logiki, wieszanie portretów do góry nogami, wieszanie krzyża itp.), opis wycieczek i. in.
W razie posiadania jakiegokolwiek materiału proszę zawiadomić mnie lub Andrzeja Nowakowskiego. W maju będę w Chorzowie to mogę materiał wypożyczyć i skopiować.
Liczę na aktywną współpracę i sedecznie pozdrawiam
Andrzej Pisarski
P.S.
List o tej samej treści wysyłam do wszystkich kolegów szkolnych z 11b.
Możliwość kontaktu:
Wyżej podany adres
E- Mail: apisar@versanet.de
Tel: 0049 2361 14661 lub w Chorzowie: 0322413632 (od 12 - 19 maja)
Wyszukane: (14.04.2008.)
Profesor Jan Drabina, skądinąd religioznawca, w swej książce "Historia Chorzowa 1257-2000" , na stronie 323 "dowcipnie" (
) zestawił dwie indoktrynacje: na fotografii czarną, a w tekście poniżej, żywcem w całości zapożyczonym od mgr. Paprockiego z "Księgi Jubileuszowej 1999", PRL-owską.
Jak to zestawienie odbierze współczesna, zdrowa na umyśle młodzież?
Czy takie zestawienie, o jednoznacznej dla współczesnych odbiorców wymowie, było przez niego zamierzone, czy tak mu po prostu nieopatrznie "wyszło", choć chciał inaczej...?
Nowakowski Andrzej 
