Braterska miłość bez granic. Oto jedno z najbardziej wzruszających zdjęć w historii
niewiarygodne.pl 19.10.2012 11:10
Ten mały chłopiec jest świadkiem jednej z największych katastrof w dziejach. Stoi dumny i wyprostowany, a na plecach niesie małe dziecko. Choć nic na to nie wskazuje, chłopiec właśnie dokonuje czynu świadczącego o ogromnej sile ducha. Mimo młodego wieku potrafi zachować godność w obliczu tragedii. Chociaż cały świat właśnie zawalił się mu na głowę.
Kiedy 6 sierpnia 1945 roku Amerykanie zrzucili bombę atomową na Hiroszimę, nikt do końca nie przewidział skutków tej katastrofy. Nawet 100 tysięcy zabitych, jeszcze więcej poparzonych i cierpiących na choroby popromienne, głód i chaos panujący w mieście. Takimi zjawiskami skończyła się próba szybkiego zakończenia wojny przez Stany Zjednoczone.
To jednak nie był koniec i zaledwie trzy dni później Amerykanie zrzucili kolejną bombę, tym razem na Nagasaki. Zginęło 75 tysięcy osób, znacznie więcej zachorowało w późniejszych latach na chorobę popromienną i różne nowotwory. Z chorych matek rodziły się chore dzieci. Co najstraszniejsze, jak zawsze ofiarami byli głównie cywile. Jedną z osób poszkodowanych w katastrofie był chłopiec przedstawiony na fotografii.
Choć jego imię i nazwisko pozostają nieznane, wiemy o nim sporo. Dziecko miało około 10 lat i uratowało się z katastrofy. Niestety, w wyniku nalotu zginęli wszyscy jego bliscy. Osierocony chłopiec przetrwał wraz z młodszym bratem, którego nosił przywiązanego na plecach. Dziecko miało pochyloną głowę i wydawało się, że bardzo mocno śpi. Jego starszy brat, wyprostowany, bez butów i z poważną miną, przyszedł w pobliże stosu pogrzebowego, na którym palono zwłoki ofiar katastrofy.
Stał tak kilka minut, gdy w końcu podszedł do niego mężczyzna w białej masce, odpowiedzialny za palenie ciał. W ciszy zaczął zdejmować przymocowane do pleców chłopca dziecko. Złapał je za ręce i nogi i położył na stosie. Braciszek chłopca był już bowiem martwy.
Autorem zdjęcia przedstawiającego tamtą sytuację jest Joe O'Donnell, fotograf pracujący dla amerykańskiej piechoty morskiej. Gdy w 1945 wysłano go do Hiroshimy i Nagasaki, by dokumentował zrzucenie bomb oraz amerykańską okupację, miał zaledwie 23 lata. W pobliżu zniszczonych nalotem miast spędził aż 6 miesięcy. Tamte wydarzenia trwale zapisały się w jego pamięci.
O'Donnell widział także całą sytuację i obserwował zachowanie chłopca, który przyniósł swojego brata, by spalić jego ciało. Gdy dziecko spoczęło na stosie, chłopiec stał w bezruchu i obserwował płomienie. Jego twarz pozostała niewzruszona, widać było tylko, że mały bohater zagryza dolną wargę tak mocno, że aż zaczęła krwawić. Później odwrócił się i odszedł w milczeniu.
Nietrudno się dziwić, że zmarły w 2007 roku O'Donnell po zobaczeniu takich scen, stał się gorącym przeciwnikiem bomby atomowej. Nie stało się to jednak od razu. Wcześniej długo przeżywał wydarzenia, których był świadkiem. A miał co wspominać. W czasie swojego pobytu w Japonii bardzo zaangażował się w projekt. Na początku używał jeepa, by przemieszczać się po okolicy, ale przestało mu to wystarczać. Skończyło się tym, że O'Donnell handlował papierosami, by wypożyczać konia. Dzięki temu mógł dotrzeć do miejsc, gdzie samochód nigdy by nie dojechał.
Przeżycia w Hiroszimie i Nagasaki miały duży wpływ na fotoreportera. Po powrocie O'Donnell oczywiście wysłał komplet zdjęć do Waszyngtonu, a dla siebie zachował kopie. Długo jednak nie mógł się przemóc, by je obejrzeć. Negatywy fotografii schował w kufrze na strychu i zabronił rodzinie je ruszać. Chciał zapomnieć o tym, co widział: poparzonych ciałach, głodujących dzieciach jedzących zepsute jedzenie, widoku i zapachu krwi. Nie udało mu się, bolesne wspomnienia powróciły w 1989 roku, kiedy mężczyzna zachorował na depresję.
W 1995 roku przemógł się, napisał i wydał książkę o tamtych wydarzeniach zatytułowaną: "Japan 1945, Images From the Trunk" [Japonia 1945, obrazy z kufra]. Zaczął wystawiać fotografie dokumentujące skutki nalotów na Nagasaki i Hiroszimę oraz udzielał odczytów dotyczących niebezpieczeństwa wynikającego z używania broni atomowej. Mimo że bardzo kochał swój kraj, nie mógł zrozumieć, jak Ameryka potrafiła uczynić coś tak okrutnego. Jednocześnie fotoreporter był świadom, że Japończycy również nie należeli do niewinnych. "Japońska armia zrobiła wiele strasznych rzeczy w Chinach czy Korei. Ale czy nikt nie mógł zrozumieć, że małe dziecko nie zrobiło nic złego? Dzieci i ich matki nie zasłużyły na śmierć".
Niestety nie wiemy, co stało się z chłopcem po katastrofie i czy udało mu się odnaleźć w nowym świecie, w którym znalazł się zupełnie sam. Dzisiaj opinie o słuszności zrzucenia bomby na dwa japońskie miasta są podzielone. Niektórzy uważają, że decyzja ta rzeczywiście przyspieszyła zakończenie II wojny światowej i w konsekwencji zapobiegła śmierci o wiele większej liczby niewinnych osób. Innego zdania był Joe O'Donnell, który kategorycznie mówił: "To nie było słuszne w 1945 roku. To nigdy nie będzie słuszne".
Trudno nie przyznać mu racji.
(mk/ac)