Pośmiertne wspomnienie Edzia Watoły.
(Wygłoszone na uroczystości pogrzebowej 14.02.2014.)
Zięć Edzia, mąż jedynej Jego Córki Aleksandry, ojciec dwóch Jego wnuków, bliźniaków, Maćka i Wojtka, tak Go wspomina:
Dla Taty
Gdy metrykalnie wkraczamy w strefę stanów średnich, coraz trudniej myśleć o zasiadaniu do wigilijnego stołu jak o powtarzalnym rytuale, rozgrywanym w podobnych dekoracjach i tym samym składzie. Nieuchronnie dopada nas tyleż banalna, co bolesna refleksja dotycząca przemijania. Pojawia się lęk o naszych najbliższych, zwłaszcza o tych, którzy stoją w tej kolejce przed nami.
Jednak gdy mówiąc 24 grudnia, ledwie półtora miesiąca temu, „I obyśmy znów za rok” do mojego teścia, do taty, do niemłodego już, ale przecież wciąż postawnego i pełnego sił witalnych mężczyzny - nie przeszło mi przez myśl, że składam mu te życzenia po raz ostatni. Że tym razem one się, niestety, nie spełnią.
Ależ sobie gryfno dziołcha wybrałeś na żonę! To było jasne, gdy poznałem ją jako panią ledwie po czterdziestce. Gdy oglądałem Wasze zdjęcia z lat 60., Twój wybór stawał się jeszcze bardziej oczywisty i pozazdroszczenia godny.
Nigdy nie widziałem Was całujących się, choćby przelotnie. Okazywanie czułości, zwłaszcza w obecności innych, nie leży w zwyczaju Ślązaków. Bo tu, szczególnie kiedyś, było może szorstko na zewnątrz, za to prosto i głęboko w środku.
A jednak nigdy nie miałem wątpliwości, że jedno za drugim skoczyłoby w ogień. Że tak naprawdę żadne z Was nie potrzebowało do życia niczego osobnego, własnego tylko. Wszystkie doświadczenia mieliście wspólne, wszystko przeżywane razem. Przez pięćdziesiąt jeden lat.
- Misiu, nie klupej! - mówiła czasem poirytowana mama, gdy podczas rodzinnych posiedzeń stukałeś zgiętą dłonią w poręcz fotela. Tak, stukanie w fotel lepiej Ci wychodziło, niż wbijanie gwoździ albo kręcenie śrubokrętem. Tylko w tym miejscu zastanawiam się - jako nie młokos już - w jaki sposób mężczyzna powinien potwierdzać swoją męskość. I wiem, że nie ma jednej, łatwej odpowiedzi.
Oddałeś mi swoją jedyną córkę, oczko w głowie. Nie dziwota, że z pewnym niepokojem. Parę lat później zaszkliły nam się obu oczy, gdy pierwszy raz ujrzeliśmy - Ty swoje wnuki, a ja synów.
Pracowałeś wtedy w Niemczech. Jeśli jednak tylko się dało, pędziłeś swoim rączym 126p, a potem Fiestą, do Chorzowa, a jeszcze bardziej do Katowic. To Ty kupiłeś im pierwsze pampersy, zwoziłeś całe torby ubrań, o jakich wtedy w Polsce jeszcze nie śmieliśmy marzyć.
Gdy wróciłeś do kraju, byłeś na każde skinienie. Wózek? A cóż to za problem, cóż uwłaczającego męskiej godności? Z całym szacunkiem dla wszystkich dziadków na świecie, nie znam drugiego, który spędzałby ze swoimi wnukami, całkiem małymi, a potem coraz większymi, tyle czasu.
Który też wreszcie miał przed kim otworzyć swoje kibicowskie serce. Zarazić piłką nożną, Ruchem i czym tam jeszcze. Jeśli dziś Maciek publikuje w "Sporcie", w równym stopniu jest to zasługa łaskawego redaktora naczelnego - wujka, rodziców - polonistów, co Twoja. Jako kibic odszedłeś pewnie szczęśliwy, bo doczekałeś przecież wieczorno-niedzielnego triumfu Kamila Stocha w Soczi. Jeszcze zdążyłeś to omówić z chłopakami.
Tyle przez te lata dawałeś nam siebie! Nie szczędziłeś godzin, złotówek ani marek. Nigdy, nigdy nie usłyszeliśmy od Ciebie, że nie masz czasu albo że jesteś zmęczony.
Umarłeś tak prostolinijnie, jak żyłeś: we własnym łóżku, obok swojej żony. Tylko dlaczego do samego końca ukrywałeś to nawet przed samym sobą? Jeszcze w niedzielę rano Ola, rozmawiając telefonicznie z Tobą, zapytała zwyczajowo:
- Żyjesz to?
- Żyję - i mam się dobrze - odparłeś jak zwykle, z nutą żartu, ale i pewnością w głosie.
Nie mogę pogodzić się z faktem, że znów przyjdą świeta - i nie będzie komu przy akompaniamencie Wojtka zaśpiewać kolęd. Że nigdy już nie dotrze do naszych uszu Twoje językowe specialite de la maison: "podobnoć" - jedyne w swoim rodzaju połączenie słów "podobno" i "ponoć". Tak trudno uwierzyć, że już nie usłyszę w słuchawce stacjonarnego telefonu tubalnego:
- Szanowanie, panie Grygierczyk! Co słychać?
- Dzień dobry, jakoś leci - odpowiadałem, posługując się naszym sprawdzonym przez lata kodem. - A u Was?
- No, też jakoś. A som tam te moje kolegi?
Ano som kolegi, znaczy wnuki. I córka jest, i zięć. I osobisty GPS - Twoja żona, nasza mama i babcia. Ta, co - gdy wpadałeś na Cedrową sam - najpierw dzwoniła i sprawdzała: „Jest już ojciec?”, a następnie: „Jest jeszcze czy pojechoł już? A downo?” - też jest. I przez łzy mówi:
- I kogo jo teroz byda opieprzać? Kto mi herbata podo, jak byda choro?
A Ty poszedłeś sobie, nic nikomu nie mówiąc, gdzieś - podobnoć - całkiem niedaleko. W niebieskie przestrzenie. I jak zwykle nie wziąłeś ze sobą komórki.
Zięć ... Grygierczyk 14.02.2014.